Mgr teologii, inżynier – elektryk, lat 65, żonaty, 5 dzieci, emeryt, święcenia diakonatu: 30 czerwca 2013 r. na Górze św. Anny; parafia p.w. N.M.P. Królowej Korony Polskiej w Polskiej Nowej Wsi.
Chociaż przyjęcie święceń diakonatu jest już faktem dokonanym, to w dalszym ciągu, pomimo upływu kilku miesięcy od święceń, stawiam sobie pytanie: Dlaczego ja zostałem włączony w ten plan, który należało by postrzegać jako widome działanie Ducha Świętego? Bowiem to wyjątkowe dla mnie wydarzenie życiowe przyjmuję do siebie jako Boży Dar. Jako szum wiatru i ognisty płomień na podobieństwo dnia Pięćdziesiątnicy, który przeniknął ściany mojego dotychczas zamkniętego życia osobistego. Dar ten być może nie w pełni przeze mnie zasłużony przed Panem Bogiem, kiedy spoglądam na swoje życie z perspektywy minionych 65 lat. To jednak Dar ten stał się dla mnie istotną treścią nowej drogi życiowej. Niemniej w dalszym ciągu zadaję sobie pytanie, dlaczego to ja zostałem zaproszony, aby uczestniczyć w pasterskim dziele, zapoczątkowanym przez naszego biskupa ordynariusza Andrzeja Czaję.
W dalszym ciągu ogarnia moją duszę głębokie zamyślenie, będąc osadzony w świeckich realiach: Jaka dla mnie będzie ta nowa droga, na którą wkroczyłem? Kłębowisko pytań, na które szukałem odpowiedzi, aż znalazłem jedyną odpowiedź wielowątkową, wziętą ze świętych ksiąg. Po pierwsze, to: „Panie, nie jestem godzien (…)”, ale po drugie: „że to nie my Ciebie, lecz Ty nas wybrałeś (…)”. Pojąłem też, że przecież wcześniejsze ukończenie studiów inżynierskich, jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, nie powinno stanowić dla mnie granicy okresu poznawczego, jak się rzeczywiście mają sprawy „tego świata”. Przecież spojrzenie na świat oparte wyłącznie o inżynierskie „szkiełko i oko” nie dawało odpowiedzi na wszystkie problemy egzystencji ludzkiej. Wyższe wykształcenie techniczne wprawdzie dawało konkretny zawód, lecz jakby czegoś brakowało do osiągnięcia pełni człowieczego bytowania. W tamtym czasie, po zawarciu sakramentalnego związku małżeńskiego, żyłem jako świecki katolik, tak jak wielu innych, o których można w języku potocznym powiedzieć: „to ten, co chodzi w niedzielę do kościoła i ma ochrzczone dzieci, które posłał do I Komunii św.” Bardziej chyba w tamtym czasie, u początku dorosłej drogi życiowej i rozwijającej się liczebnie rodziny, energia moja nakierowana była na osiągnięcie sukcesów zawodowych, dających z kolei twardą stabilizację życiową. Mogę jednak dobitnie powiedzieć, że pomimo tego początkowego, jeszcze z młodych lat, ukierunkowania życiowego, w moim przypadku nie było sytuacji, kiedy ziemskie cele wyznaczałem sobie egoistycznie, jako niezbędne do osiągnięcia za wszelką cenę. Zawsze starałem się dostrzegać obok siebie innych bliźnich w relacjach międzyosobowych.
W moim życiorysie mogę wyróżnić kilka etapów i mam świadomość, że to one, chociaż wtedy niepostrzeżenie, wiodły mnie do diakonatu. W tamtym czasie nie miałem jeszcze tak dalekowzrocznego spojrzenia, że to one mogą stanowić początek. Że to mogą być właśnie wąskie ścieżki, takie dróżki, po których nieporadnie dreptałem, ale teraz wiem, że kierunek był właściwy. Starając się stąpać po owych dróżkach zgodnie z Dekalogiem, nie nosiłem w sobie żadnego przekonania, jakobym miał zadatki na człowieka, zdolnego do udziału w sprawach bardziej wzniosłych, niż zwykłe ziemskie zabieganie o „chleb powszedni”.
Etap pierwszy — to Podlasie. Szkolny i gimnazjalny okres mojego życia w Siedlcach, w diecezji zwanej wówczas janowsko-podlaską. Tam właśnie w murach katedry pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny przyjmowałem sakramenty: Pierwszej Komunii św. i bierzmowania oraz byłem aktywnym ministrantem. Chociaż to już z górą 50 lat minęło, nic nie jest w stanie zatrzeć pamięci o moich religijnych wychowawcach: księdzu kurialnym Janie Kurowskim i salezjaninie, ks. Alfredzie Hoffmanie, dyrygencie chóru katedralnego i tym, który uczył pierwszego śpiewu: „Przybądź nam miłościwa Pani ku pomocy…” Owi kapłani w trudnych dla Kościoła czasach, najpierw docierając do świadomości dziecięcej, a później młodzieńczej, uczyli miłości do Boga i ojczyzny. Jakże wzniośle był przeżywany pod ich przewodnictwem okres Millenium, 1000-lecia chrztu Polski i dramatyczna peregrynacja po kraju cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.
Drugi etap — to wkraczanie na dorosłą i samodzielną drogę życiową. Ukończenie studiów, zamieszkanie w Opolu i zawarcie sakramentalnego związku małżeńskiego z Marią. Osobą, z którą, kiedy pozostawaliśmy oboje w stanie wolnym, jak i w okresie narzeczeństwa, zachowaliśmy wzajemnie czystość dziewczęcą i młodzieńczą. Pozostając w związku małżeńskim już od ponad czterdziestu lat, kierowaliśmy się odpowiedzialnym rodzicielstwem i przyjęliśmy każde nasze poczęte dziecko, nie mając nigdy zawahań i zwątpień w trudnych życiowo chwilach. Każde z dzieci było dla nas Bożym darem, i mając teraz przed sobą mocno związanych z rodziną pięciu dorosłych, wykształconych, po studiach, synów, dziękujemy Panu, iż dał nam obfite żniwo życia.
Trzeci etap — to życie rodzinne w Opolu przy parafii katedralnej pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Z racji służby liturgicznej pełnionej przez synów w katedrze można by rzec, iż było to życie w cieniu murów tej świątyni — ciche życie, wychowywanie dziatwy bez szczególnych wydarzeń zakłócających jego harmonię. W tym właśnie okresie z duchowej inspiracji ówczesnych kapłanów: ks. prałata Stefana Baldego, proboszcza opolskiej katedry, i wikarych, posługujących w tym kościele w latach 1985–1988, podjąłem studia teologiczne na utworzonej w Opolu Filii Wydziału Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, które ukończyłem w 1991 r., mając za promotora pracy dyplomowej ks. prof. dr. hab. Jana Kopca, obecnego biskupa ordynariusza gliwickiego. Na tym jednak sprawy się zatrzymały. Dyplom poszedł do szuflady, a ja kontynuowałem swoją pracę zawodową jako inżynier energetyk — kierownik w dużej firmie energetycznej, PGE Elektrownia Opole.
Etap czwarty. Silniejsze zaangażowanie w sprawy Kościoła zaczęło się pojawiać, kiedy z rodziną przeprowadziliśmy się do Polskiej Nowej Wsi pod Opolem. Tam właśnie z upływem lat, na prośbę ks. radcy Stanisława Wąsika. Proboszcza parafii, który wiedział o moich studiach teologicznych, zacząłem pełnić drobną posługę kościelną. Zasadniczy przełom w dochodzeniu do diakonatu stałego nastąpił dopiero w czerwcu 2011 r. za sprawą ks. infułata Helmuta Jana Sobeczki, któremu biskup ordynariusz Andrzej Czaja powierzył misję rekrutacji kandydatów na studia uzupełniające i przygotowujące do święceń na diakona stałego, realizowane w ramach Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego. Jako parafianin z Polskiej Nowej Wsi byłem znany ks. Sobeczce m.in. dlatego, że pod jego kierunkiem studiowałem na opolskiej filii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i stąd moja osoba została uznana za potencjalnego kandydata na dalsze studia. Podjęcie decyzji z mojej strony było trudne i trwało około trzech miesięcy. Biorąc przy tym pod uwagę sprawę wieku i wydolności zdrowotnej jako mniej istotne, pozostawało najbardziej istotne pytanie, a może nawet wątpliwość: Czy będąc człowiekiem ponad sześćdziesięcioletnim, obarczonym bagażem świeckości, jestem na tyle godny, by przyjąć święcenia i stanąć przy ołtarzu Pańskim? Odpowiedź na to znalazłem tylko jedną: „W Kościele trwam od chrztu, bez żadnych okresów kryzysowych i załamań. Na zawołanie Kościoła i jego hierarchów nie należy zatem odpowiadać «nie»”. Posłusznie przyjąłem zaproszenie naszego opolskiego Kościoła partykularnego i jego Pasterza. Po uzyskaniu referencji od proboszcza, złożyłem wymaganą prośbę do Biskupa Opolskiego o dopuszczenia do studiów. Pomyślnie przeszedłszy dwuletni okres nauki, ćwiczeń i egzaminów, razem z kursowymi kolegami doszedłem do celu. Myśl św. Pawła nasuwa się sama i dodaje sił na przyszłość: „W dobrych zawodach uczestniczyłem, bieg ukończyłem”.
Piąty etap. Odnowienie posługi diakona w Kościele katolickim na mocy dekretów Soboru Watykańskiego II dopuszcza do posługi diakona także mężczyzn żonatych, jednak pod pewnymi warunkami. Takim istotnym warunkiem, oprócz studiów teologicznych, jest zgoda żony. I tutaj wyrażam wdzięczność mojej żonie, Marii z domu Korczak, rodem z Małopolski, z diecezji tarnowskiej. Wiemy, że jest to diecezja, w której od dziesięcioleci rodzi się najwięcej powołań kapłańskich, i ten fakt z pewnością najsilniej usposabiał moją żonę, aby przed biskupem ordynariuszem bez wahania wyrazić zgodę na moje wyświęcenie. Dlatego mojej żonie wyrażam bezgraniczną wdzięczność i podziękowanie, bo chociaż diakonat dotyka mnie osobiście, to niemożliwe byłoby osiągnięcie tego celu bez decydującego słowa z jej strony.
Reasumując w dużym skrócie owe pięć etapów, wiem teraz, że rozpoczął się szósty etap mojego życia, a właściwie nowa droga odpowiedzialnej posługi diakońskiej Ta służba Bogu i ludziom daje mi dużo radości, a także właściwe pojmowanie egzystencji człowieka, która prowadzi do celów ostatecznych.
(Tekst opublikowany w czasopiśmie DIAKON nr 9-10/2012-2013)