ks. dk. Jan Ogrodzki (archidiec. warszawska)

ks. dk. Jan Ogrodzki

DOŚWIADCZYŁEM MOCY I BLISKOŚCI PANA

Świadectwo

Był rok 1973, miałem 19 lat i myślałem o seminarium. Niektórzy znajomi byli przekonani, że tak się stanie. Tymczasem, gdy przybliżył się czas matury, nagle spadły ogromne wątpliwości w wierze. Nigdy przedtem zwątpień nie miałem. Daremnie szukałem pomocy. Zmaltretowany, strapiony do seminarium oczywiście nie poszedłem. Dziś wiem, że to nie był przypadek.

Poszedłem na studia politechniczne. W duszpasterstwie akademickim poznałem wspaniałych księży – przyjaciół. Dzięki nim rodziła się coraz silniejsza potrzeba Boga i być może po studiach powróciłaby myśl o seminarium, gdyby Pan znowu nie pokierował inaczej. Poznałem moją przyszłą żonę, zrobiłem dyplom, ożeniłem się, podjąłem pracę na uczelni. O seminarium myśleć przestałem, a Pan wtedy dopiero wezwał mnie. Poczułem, że kimkolwiek jestem, księdzem czy świeckim, żonatym czy kawalerem, mam głosić Chrystusa, bo do tego zostałem wezwany przez chrzest.

Ale, żeby głosić Chrystusa, trzeba Go lepiej poznać. Skierowałem swe kroki na ATK w Warszawie. Zacząłem studiować teologię. Osobą, która otworzyła mi oczy na Biblię, był ks. prof. Czesław Jakubiec, specjalista od Starego Testamentu, autor niezapomnianego dzieła Stare i Nowe Przymierze. Studiowałem 8 lat, sam szukałem profesorów i wykładów, pragnąłem coraz więcej wiedzy biblijnej. Jednocześnie pracowałem i miałem rodzinę. Wszystko się odmieniło. Moją pasją stało się słowo Boże. Myślałem iść drogą naukową w kierunku Biblii, ale Pan powiedział: „Nie, masz głosić”. Zacząłem, więc posługiwać wiedzą biblijną w zaprzyjaźnionej parafii. Zebrałem młodzież na spotkaniach biblijno-modlitewnych. Był 1980 r. Tak zaczęła się posługa.

Od tamtej pory do 2015 r. (35 lat) posługiwałem jako świecki duszpasterz. Szedłem pod prąd i zmagałem się z przeciwnościami. Pan dawał siłę, cierpliwość i pomocnych przyjaciół – księży. Odkryłem, że Pismo Święte nie jest celem, ale narzędziem poznania Boga. A poznanie Boga to życie duchowe. Skierowałem się w stronę duchowości i tam spotkałem Pana. On mnie wszystkiego nauczył. Tak upływały lata 80-te i 90-te. Dzieliłem życie na trzy: rodzina, praca i duszpasterstwo. Niczego nie zaniedbywałem. Wtedy o diakonacie w Polsce nie było nawet mowy. Aby posługiwać, potrzebowałem pomocy. Środowiskiem, które najbardziej podało mi rękę, byli jezuici. Po odprawieniu wszystkich rekolekcji zaproponowano mi współpracę. Zacząłem towarzyszyć rekolektantom, prowadzić kierownictwo duchowe. Głosiłem słowo, gdzie mogłem, a jeśli nie mogłem, to pisałem artykuły, potem książki.

Gdy w Polsce pojawili się diakoni, nie miałem siły do nich dołączyć, a przecież bardzo chciałem. Liczyłem na misję kanoniczną i większy autorytet duszpasterski. Zostałem wyświęcony naprawdę cudem. Był listopad 2015 r.

Co to zmieniło w moim życiu? Wiele i mało. Mało, bo robię mniej więcej to, co robiłem: głoszę, piszę, prowadzę ludzi do modlitwy i sakramentów. Rzadko ich udzielam. Ostatnio prowadzę blog: NAJWYŻSZY – NAJBLIŻSZY. (https:\\ diakonjanogrodzki. blogspot.com)

Ale też zmieniło się wiele. Doświadczyłem mocy i bliskości Pana. Najcudowniejszej. Niekiedy spektakularnej. Dziękuję Bogu za wielką łaskę.

 

(Tekst opublikowany w czasopiśmie  DIAKON 14-15/2017-2018)