ks. dk. Czesław Cebulla (diec. opolska)

Mgr teologii, inżynier, lat 41, żonaty, 4 dzieci, święcenia diakonatu: 30 czerwca 2013 r. na Górze św. Anny, nauczyciel w zakresie diagnostyki samochodowej i katecheta w Technikum Mechanicznym w Opolu, parafia św. Wawrzyńca w Dąbrowie, e-mail: ccebulla@wp.pl.

Poproszono mnie, bym podzielił się własnymi przeżyciami na drodze do diakonatu. Powołanie jest zawsze związane z nawiązaniem przez człowieka bardzo osobistego i intymnego dialogu z Bogiem, dlatego trudno mi jest dzielić się tym, co było w tej drodze najważniejsze. Pewne wydarzenia i zwrotne momenty w naszym życiu na zawsze pozostaną tajemnicą znaną tylko Bogu, której nie jesteśmy w stanie wyrazić na ludzki sposób, nawet gdybyśmy taką próbę podjęli. Dla mnie powołanie jest drogą, która wciąż trwa i którą z upływem lat zacząłem bardziej dojrzale rozumieć i podejmować.

Dla chrześcijan nieocenioną pomocą na tej drodze jest przykład i wstawiennictwo świętych. Myślę tu o moim patronie — błogosławionym Czesławie. Treść tego imienia („cześć” i „sława”) przyświecała mi zawsze jako życiowe zobowiązanie wobec Boga. Od dziecka moją opiekunką była także św. Anna. Odpustowy drewniany kościół św. Anny był dla mnie i mieszkańców mojej rodzinnej miejscowości niejako „naszym kościołem”, choć leżał w już granicach Czarnowąs. Pod jej opieką wzrastałem jako ministrant, a w dorosłym życiu jako małżonek i ojciec. Szczególnym doświadczeniem jest dla mnie również pomoc św. Antoniego, której doświadczałem wielokrotnie w bardzo namacalny sposób. Przykład życia świętych Piotra i Pawła, doświadczony głębiej podczas lektury Nowego Testamentu, w trakcie przygotowań do studiów teologicznych, pozwolił mi spojrzeć z nowej perspektywy na wydarzenia z własnego życia, związane z poszukiwaniem, znalezieniem i zrozumieniem życiowej drogi, grzesznością, nawróceniem, powołaniem i odpowiedzią na nie. Jednak do diakonatu niewątpliwie doprowadził mnie św. diakon Wawrzyniec, męczennik z czasów rzymskich prześladowań. Spoglądał na mnie od momentu zamieszkania w Dąbrowie w 2000 r. Nie był to jednak pierwszy kontakt ze św. Wawrzyńcem. Krótko przed święceniami odkryłem, że chociaż tego sobie nie uświadamiałem, przez całe lata spoglądał on na mnie również z nieistniejącego już bocznego ołtarza we wspomnianym, spalonym w 2007 r., drewnianym kościele św. Anny.

Na kształtowanie się naszego powołania równie ważny wpływ mają ludzie, których spotykamy w naszej ziemskiej wędrówce. Nie sposób wymienić tutaj wszystkich. Na pierwszym miejscu są to na pewno rodzice, a potem także rodzeństwo. Stale mam w pamięci mieszkającą z nami bardzo zaangażowaną w parafialne życie babcię oraz mieszkającą w sąsiedztwie jej owdowiałą bratową, którą bardzo lubiłem odwiedzać, zastając ją zazwyczaj z modlitewnikiem w rękach. Byli to także: siostra katechetka, proboszcz rodzinnej parafii, wikarzy i inni kapłani, koledzy i koleżanki, nauczyciele i wykładowcy. Bezpośrednim posłańcem, który na ludzki sposób potwierdził moje powołanie do diakońskiej służby Bogu i ludziom, jest mój obecny ksiądz proboszcz. Wszystkim winien jestem wielką wdzięczność. Nic nie posiadamy, czego byśmy nie otrzymali, dlatego podjęcie posługi diakona traktuję przede wszystkim jako odpowiedź na Boże wezwanie, wyjaśnione przez Pana Jezusa w przypowieści o talentach.

Miłość to szczęście i cierpienie. Tej prawdy doświadczamy i doświadczaliśmy wraz z żoną przez wszystkie lata wspólnego życia. Podobnie jest w relacji miłości do Boga. Podjęcie każdej posługi w Kościele wiąże się na pewno z wieloma wyrzeczeniami i ofiarami, a niejednokrotnie także z cierpieniem. Jednak to właśnie spełnianie własnego powołania daje również człowiekowi prawdziwe szczęście. Właśnie takim w pełni szczęśliwym człowiekiem czuję się i ja — jako chrześcijanin, mąż, ojciec, syn, brat i wybrany przez Boga sługa — diakon.

Bycie diakonem, bycie duchownym to wielka łaska, ale i ogromna odpowiedzialność. Rozumieją to także moi bliscy. Cały okres przygotowania do diakonatu był dla mojej rodziny, żony i dzieci szczególnym doświadczeniem. Diakon stały to całkowita nowość w naszych czasach. Wiele pytań, obaw i niepewności, ale jednocześnie pozytywne i radosne doświadczenia, czasem także zabawne sytuacje. W tym wszystkim była Boża łaska i choć nie było łatwo, myślę, że był to dla nas czas błogosławiony. Różne były także reakcje krewnych i znajomych, kiedy dowiadywali się o mojej decyzji. Dziś, już po święceniach, spotykam się z pełną akceptacją, uznaniem i wsparciem. Wielkim umocnieniem jest dla mnie każde dobre słowo, gest i modlitwa, których wciąż doświadczam, ze strony rodziny, przyjaciół, bliskich, sąsiadów, parafian, koleżanek i kolegów w pracy. To doświadczenie było wielką łaską szczególnie podczas bezpośrednich przygotowań do święceń i spotkań z ludźmi po ich przyjęciu. Każdy taki gest jest dla mnie niejako nośnikiem i potwierdzeniem Bożej łaski, której — jak pisze św. Paweł — nie zabraknie. Dla diakona, tak jak dla każdego chrześcijanina, źródłem życia i umocnieniem jest przede wszystkim Eucharystia. Staram się brać w niej udział codziennie. Przyjęty obowiązek odmawiania liturgii godzin pozwala mi wciąż na nowo uświadamiać sobie otrzymane przez święcenia łaski i przyjęte zobowiązania. Czasem bywa i tak, że gorliwe odprawienie jutrzni czy nieszporów wymaga dużego zaparcia. Jest to jednak nieoceniony skarb, jaki otrzymujemy od Kościoła, i osobiście tak go pojmuję. Udział w tej codziennej modlitwie ludu Bożego rzeczywiście daje oparcie i siłę w trudnościach.

Bezpośrednio po święceniach otrzymałem od biskupa ordynariusza dekret kierujący mnie do posługi w mojej parafii — pw. św. Wawrzyńca w Dąbrowie. Teraz już jako diakon kontynuuję swoją posługę w parafialnym zespole Caritas. Jeden ksiądz, sześć miejscowości, cztery kościoły — ten opis chyba wystarczy, by pokazać, że diakon ma w naszej parafii co robić, jeśli chodzi o posługę liturgiczną. Czasami posługuję do Mszy św. w jednym ze szpitali w Opolu, pomagając księdzu kapelanowi w zanoszeniu Komunii chorym i udzielając im błogosławieństwa, choć z racji wielu zajęć nie udaje mi się to zbyt często. Bardzo ważna i ubogacająca jest dla mnie praca katechety w szkole i praca nauczyciela przedmiotu cywilnego (diagnostyka pojazdów samochodowych). Jako formę posługi traktuję także samą obecność jako diakon w gronie nauczycieli.

Pytany o plany i zamiary na przyszłość, odpowiem tylko, że moim pragnieniem jest dziś przede wszystkim własne uświęcenie, miłość w rodzinie oraz radość ze służby Bogu i ludziom. W tym wszystkim staram się wsłuchiwać w głos Pana i w zgodzie z nim planować wszelkie przedsięwzięcia.

Każda służba to pewien wysiłek i wyrzeczenia, ale dla wolnego człowieka jest z nią także związana nagroda. Dla diakona stałego, który pełni posługę utrzymując się z innej pracy zawodowej, jeszcze większą radość daje świadomość, że swoje skarby z nią związane gromadzi w niebie.

 

(Tekst opublikowany w czasopiśmie DIAKON nr 9-10/2012-2013)