ks. dk. Piotr Joszko (diec. opolska)

Mgr teologii (UO), lat 48, 3 dzieci, katecheta, święcenia diakonatu: 20 czerwca 2015 r. w Prudniku, parafia św. Michała Archanioła w Prudniku.

 

Bardzo często wspominam pewne wydarzenie, którego byłem uczestnikiem na początku lat osiemdziesiątych w moim parafialnym kościele w Prudniku (wówczas duszpasterstwo w parafii prowadzili ojcowie dominikanie). Pewnej niedzieli przy ołtarzu pośród trzech dominikanów stanął ktoś, kto nie był Polakiem, ani dominikaninem, ani nawet prezbiterem. Był ubrany trochę inaczej niż trzej pozostali księża. Ktoś, kto spóźnił się na tę Mszę św., nie zauważył nic szczególnego. Dla nas jednak, którzy uczestniczyliśmy od początku w liturgii, było wiadome, że ten czwarty w dalmatyce jest stałym diakonem, który przyjechał z Niemiec. Tak go przedstawił ówczesny proboszcz, o. Józef Kostecki OP. Przedstawił również jego żonę. Pamiętam skonsternowane miny koncelebransów, a także moment udzielania Komunii św. To właśnie on, diakon, udzielił jej swojej żonie oraz innym wiernym, wypowiadając za każdym razem sakramentalne słowa Corpus Christi.

Potem nastąpiło w moim życiu coś, co można nazwać nawróceniem albo głębokim doświadczeniem religijnym. Był to przełomowy i najważniejszy moment mojego życia, cezura, do której zaliczam pierwsze piętnaście lat, i od której liczę lata następne. To wtedy odkryłem na serio Kościół, liturgię, Pismo Święte, a także siebie i innych, …raczej odbierałem to tak, że to Bóg odnalazł mnie.

Był to także czas bardzo intensywnie przeżywanej przeze mnie miłości. Myślałem wtedy o sobie jako o najszczęśliwszym człowieku na Ziemi. Wiedziałem, że życie, które jest przede mną, chcę przeżyć z Bogiem, ale też z kobietą. Chciałem żyć normalnym życiem „człowieka świeckiego”, ale przeżywać je w całkowitej jedności i uległości wobec Boga. W tym czasie odkryłem błogosławionego już dzisiaj Karola de Foucauld. Lektura książek Carlo Carretto, m.in. Listy z pustyni, Pustynia w mieście, były dla mnie swego rodzaju rewolucją. Spotkałem w nich zupełnie nowe spojrzenie na wiarę, katolicyzm, i niemal wszystko, co mnie dotyczyło i otaczało. Zachwycił mnie też język tych opowiadanych spraw. Zaczytywałem się wtedy także w innych książkach, m.in. T. Mertona, J. Ratzingera, K. Wojtyły i mojego krajana, o. Jana Góry. Po nieudanym poszukiwaniu w Rzymie kontaktu z Małymi Braćmi Jezusa K. de Foucaulda, spotkałem ich wreszcie pod Warszawą. Wtedy było ich w Polsce tylko trzech oraz dojeżdżający do ich z Francji brat Moris. Mali Bracia są zakonnikami i żyją w małych kilkuosobowych wspólnotach, ale mieszkają i pracują „w świecie” — zupełnie jak inni ludzie. Na co dzień nie noszą habitów, ale w swoich domach przechowują Najświętszy Sakrament.

Nie bardzo wiedziałem wtedy, co mam w życiu robić. Najprościej byłoby wstąpić do jakiegoś seminarium duchownego, ale czułem, że to nie jest moja droga, że Bóg ma dla mnie coś zupełnie innego. Co jakiś czas powracało do mnie wspomnienie owej Mszy z diakonem stałym, ale w latach osiemdziesiątych w Polsce z wielu powodów była to całkowita abstrakcja.

W tym czasie poznałem moją przyszłą żonę i w 1990 r. wzięliśmy ślub. Rozpocząłem wtedy również studia teologiczne w Opolu, a następnie pracę katechety i w mojej parafii wszedłem na Drogę Neokatechumenalną (nota bene, też duchową córę bł. Karola de Foucauld). W ramach tego ruchu mój syn przygotowuje się do kapłaństwa. Od 1999 r. byłem nadzwyczajnym szafarzem Eucharystii, a od kilku miesięcy pełnię w parafii posługuję stałego diakona.

Trudno jednak w tych kilku zdaniach zawrzeć wszystkie ważne wydarzenia i spotkania, które dane mi było doświadczyć w czasie mojego dotychczasowego życia. Patrząc zaś wstecz, mogę stwierdzić, że Bóg mnie kocha, trzyma w swych dłoniach i prowadzi moją osobistą historię zbawienia. Spotkania, lektury, pragnienia, intuicje i natchnienia, które w różnych okolicznościach przeżywałem, nie były przypadkowe i daremne. Teraz widzę w nich troskę Boga o moją osobę i mogę doświadczać, mimo swoich słabości i grzechów, głębokiego szczęścia i pokoju w sytuacji, w jakiej dzisiaj Bóg mnie postawił. Jestem Mu bezgranicznie wdzięczny także za moją żonę, dzieci i tę historię, którą mogę doświadczać. To wszystko jest Jego darem, a nie moją zasługą. Może dla kogoś patrzącego z boku relatywnie niewiele w życiu osiągnąłem, to jednak jestem pełen podziwu i uwielbienia dla Boga, który mnie, niegodnemu i marnemu człowiekowi, tak wiele ofiarował. Jestem równocześnie wdzięczny Kościołowi za to, że nie pogardził mną i uczynił mnie jednym ze swoich sług.

(Tekst opublikowany w czasopiśmie DIAKON nr 12–13/2015–2016)